niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 4

                                         ~~ Louis~~
Biłem się z własnymi myślami. Nie wiedziałem czy wsiąść do auta i pojechać do niej czy dać jej spokój wrócić do domu. Wybrałem pierwszą wersję i po kilku minutach znajdowałem się w szpitalu. Nie lubię takich miejsc, wszędzie są cierpiący i najczęściej niewinni ludzie...przestań przecież jesteś twardzielem Louis.W recepcji spytałem gdzie ona jest,a potem ruszyłem w stronę pokoju w którym  była Emily. Zdenerwowany otworzyłem drzwi i nie pewnie wszedłem do środka. Tak jak się spodziewałem była blada, ale nie tak bardzo jak ostatnio.
-Cześć...-patrzyła na mnie nie wierząc,że naprawdę tam stoję - jak się czujesz?-mimo ,że dopiero się wybudziła że śpiączki wyglądała ślicznie. Ej dobrze się czujesz co z tobą...Ale słodzisz. Spojrzała na mnie i lekko się zarumieniła.
-Hej, jest dobrze, ale bywało lepiej...Nie musiałeś to przyjeżdżać.-powiedziała nieciekawym tonem.
-Emm tak ale yyy chciałem sprawdzić jak się czujesz, a poza tym między innymi przeze mnie tu jesteś. Jeśli moja obecność ci przeszkadza mogę wyjść...-mimo tego wcześniejszego jąkania mój głos stał się zimny jak lód.
-Nie! Ja tylko nie chciałam żebyś czuł obowiązek przyjeżdżania tutaj...nie gniewasz się?- zrobiła się czerwona, gdy  zdała sobie sprawę jak głośno krzyknęła.
- Nie,nie... Kiedy cię wypuszczają?-spytałem.
-Jutro rano.
-Przyjechać po ciebie?- była zdziwiona moją propozycją...podobnie jak ja.Czułem się,jakbym to nie ja wypowiedział te słowa.
-Hmm okej. Nie uśmiecha mi się iść na przystanek, a potem znosić obecność spoconych i owłosionych gostków w tym samym autobusie- zachichotała, a ja po chwili również wybuchnąłem śmiechem. Gdy się uspokoiliśmy, pożegnałem się i wyszedłem ze szpitala dziwnie szczęśliwy. Po chwili dostałem SMS-a. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu widniał tam SMS o treści:

Nadawca:Nieznany
Odbiorca: Louis
----------------------------------------------------------------------------------------------
O której jutro przyjedziesz? Nie chcę się narzucać,ale nie powiedziałeś ;)
Emily.

Nadawca:Louis
Odbiorca:Emily
----------------------------------------------------------------------------------------------
Po 8. Skąd masz mój numer?

Nadawca:Emily
Odbiorca:Louis
----------------------------------------------------------------------------------------------
Nie uwierzysz, może kiedyś ci powiem

Mam tylko nadzieję,że kiedyś ją jeszcze zobaczę.
                                     
                                            ~Emily~
O 16 przyjedzie Patty, więc wypadałoby wyglądać jak człowiek. Szybkim krokiem udałam się do szpitalnej łazienki, by umyć twarz i coś zrobić z włosami (a mogłam niewiele,miałam do dyspozycji jedną gumkę i szczotkę).
 Moja przyjaciółka jak zwykle się spóźniła, cała ona. Rozsiadła się wygodnie na moim łóżku i opowiedziała wszystko co się działo w szkole pod moją nieobecność.
-Ale bez ciebie wkurzanie nauczycieli to już nie to samo...Ej,wiesz kim jest ten chłopak, który rzucił w ciebie swoją koszulką i potem z nim pojechałaś nie pytając mnie o pozwolenie?-zrobiła groźną minę na co zachichotałam, ale zaraz spoważniałam.
-Tak to Louis, można powiedzieć,że znajomy...wylałam na niego kawę i...-Patty mi przerwała, za co obrzuciłam ją nieprzyjemnym spojrzeniem.
-A wiesz jak ma na nazwisko?-spojrzała na mnie i nawet nie musiałam jej opowiadać wiedziałam, że moja mina mówiła jej wszystko.-Tomlinson. On nazywa się Louis Tomlinson jest synem Roy'a Tomlinsona, kojarzysz? Facet, który miał największy i najlepszy gang na świecie. Handlowali nielegalnie bronią,narkotykami,robili bomby dla wielu terrorystów. Louis był w tym gangu. No i tak z rok temu jakaś inna grupa napadła ich. Pozabijali każdego...tylko nie młodego Tomlinsona.
-Czemu?
-Bo zwiał skarbie. No i teraz twój kochany Louis jest poszukiwany przez największych przestępców świata.
-On nie jest mój! I w ogóle...po co mi to mówisz?
-Dziewczyno on jest niebezpieczny! Mogę się założyć,że ten wypadek ktoś spowodował celowo,mając nadzieję,że on zginie! A to ty byłaś bliska śmierci...
-To był wypadek Patty...
-To było zaplanowane.Facet co was wypchnął...zniknął.Nie było go tam,kiedy przyjechała policja.
-Na prawdę?
-Tak.Ja cie proszę,Em, trzymaj się od tego gostka z daleka.-zapadła krępująca cisza.Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć - Ja się już będę zbierać...Przyjadę po ciebie jutro o 8:00.
-Hmm okej - uśmiechnęłam się blado - Papa.
-Buźka,papa - cmoknęła mnie delikatnie w policzek i wyszła.
Czy to co powiedziała mi Patty było możliwe? W sumie to tak.Słyszałam o tym w radiu,że zabili jakiś nielegalnych handlarzy...Ale nie wspomniano,że ktoś to przeżył.Bo nie wiedzieli Louisie, Emily. Racja,przecież zwiał.
Przed snem podjęłam decyzję.Louis Tomlinson stanowi dla mnie zagrożenie i muszę się trzymać od niego z daleka.Nie zamierzam z nim jutro wracać.

                                         *Następny dzień*
Patty tak jak obiecała była po mnie o 8:00.Wymeldowałam się ze szpitala i poszłyśmy na parking.Kiedy stałyśmy już przy samochodzie zobaczyłam wchodzącego do szpitala Louisa.
-O Boże...- szepnęłam - Patty jedziemy,szybko.
Wsiadłyśmy do naszego czarnego Volvo i ruszyłyśmy.Przy wyjeździe zobaczyłam wychodzącego już Louisa...na szczęście nawet nie spojrzał w naszą stronę.

Dojechałyśmy całkiem spokojnie do naszego domu.Jak miło w końcu znaleźć się u siebie! Stanęłam na progu i wchłaniałam ten specyficzny dla nas zapach.Truskawki.Taki był nasz płyn do pralki,żel pod prysznic,czy szampon do włosów.Całe zalatywałyśmy truskawkami,jednym się to podobało...drugim nie.Ale to była nasza ukochana woń i smak.Obie kochałyśmy truskawki.
-Hmm Patty? -spytałam
-No? Co się stało?
-Przyszły do mnie jakieś listy? Pod moją nieobecność?
-Eee...Nie zaglądałam do...
Nawet nie musiała kończyć.To było oczywiste,że się nie przejmowała czymś takim jak listy.Wzięłam kluczyki ze stołu i otworzyłam skrzynkę na dworze.Około 10 różnych listów,faktur poleciało na ziemię.Pozbierałam wszystko,zamknęłam drzwiczki i weszłam do domu.
Faktura za wodę...Za internet...Oceny z tego miesiąca...Przeglądałam szybko każdy list i odkładałam na dwa stosy: moje listy i listy Patty. Po chwili zobaczyłam małą,pożółkłą kopertę zaadresowaną do mnie.Otworzyłam,a to co zobaczyłam nie było przyjemne.Krótka treść listu sprawiła,że momentalnie zaczęłam się bać.
Ułożony tekst był z powycinanych słów z gazet,łączących się w jedno zdanie:

TO JESZCZE NIE KONIEC!

O kurwa.W co ja się wpakowałam?! Usłyszałam,że Patty schodzi po schodach,więc złapałam moje listy tak,żeby nie było widać tego konkretnego i poszłam do siebie.
W pokoju wyciągnęłam jedno z wielu małych pudełek,dokładnie te,w którym trzymałam ważne dla mnie rzeczy,pamiętniki,stare,kompromitujące zdjęcia,wyciągnęłam wszystko i na sam dół położyłam pogniecioną kartkę i kopertę.Włożyłam wszystko z powrotem,tak,żeby groźba była niewidoczna,a potem wsunęłam karton pod moje metalowe łóżko.
'Mam nadzieję,że nikt tego nie zobaczy' pomyślałam i zeszłam z powrotem na dół zrobić coś na śniadanie
-Co chcesz na śniadanie? -spytałam Patty
-Musli z jogurtem.To takie...normalne.
-Popieram hehe
W głębi duszy czułam,że moje życie już nigdy nie będzie normalne.

                                                   ~Louis~
Kiedy powiedzieli mi,że Emily wymeldowała się właśnie i wyszła...no cóż,nie byłem szczęśliwy,ale czego można się było spodziewać.Przypuszczałem,że ona po prostu nie chce mnie znać,więc pojechała wcześniej,żeby mnie nie spotkać.
Głupia przeszłość.Na 100% ktoś jej doniósł jaka jest moja i się wystraszyła.Daj sobie spokój Tomlinson. Chyba pierwszy raz ten durny głosik gadał do rzeczy.No bo co jeśli jej coś zrobią? Nie zniósł bym tego,przecież jest niewinna. Ale ładna... Ładna.Pewnie,że ładna! Mało takich dziewczyn jak ona,ale Emily zasługuje na kogoś lepszego ode mnie.
Wsiadłem do samochodu i pojechałem na siłownie.

Kiedy byłem już przed budynkiem coś zauważyłem.A konkretniej mężczyznę,około czterdziestki,który mi się przyglądał. 'Skąd ja cię znam draniu?...' zastanawiałem się w myślach.Nie,teraz sobie nie przypomnę.Zatrzymałem się udając,że szukam telefonu,a tak na prawdę kontem oka patrzyłem co robi mój "ogon". Stał i patrzył jeszcze może dwie sekundy,po czym podjechało jakieś auto,do którego wsiadł i już go nie było. Spojrzałem ostatni raz w stronę odjeżdżającego samochodu i wszedłem do środka.
W szatni przebrałem się,ubrałem adidasy i poszedłem walić w worek treningowy.
Trzeba przyznać,że nie umiałem nad sobą zapanować.Krzyczałem do worka,waliłem,darłem się...Po chwili podszedł do mnie ochroniarz,powiedział,że inni ludzie się skarżą na moje zachowanie i kazał mi wyjść.
-Mam tutaj prawo być tak jak oni! -wkurzyłem się jeszcze bardziej.
-Idź się obmyj i wypad,jak nie chcesz mieć kłopotów.
Co miałem zrobić? Facet był o głowę wyższy i chyba 100 kilo cięższy. Wściekły wziąłem swoje rzeczy i wyszedłem.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem,że od tego dnia,kiedy mieliśmy wypadek,zaczęły się prawdziwe kłopoty.



                             


Brak komentarzy: